Święty Jan Paweł II prorokował niegdyś, że „przyszłość świata i Kościoła idzie poprzez rodzinę” (FC 75). Jeżeli do tego dodamy przekonanie wyrażone przez siostrę Łucję z Fatimy, że ostatecznego starcia pomiędzy Panem a królestwem szatana dojdzie na polu rodziny i małżeństwa, wówczas nie zaskoczy nas szczególne zainteresowanie i troska, z jaką do kwestii zakładania trwałych związków międzyludzkich odnoszą się papieże, biskupi i teologowie ostatnich epok.
I ja dzisiaj już po raz któryś z rzędu chciałbym się odnieść do pytania: czy rodzina wyznaczy Kościołowi przyszłość? Chodzi mi głównie, o kontrowersje wokół adhortacji „Amoris lactitia” u papieża Franciszka. Zaznaczę, że w poprzednim odcinku już o tym wspominałem i krytycznie odniosłem się do miłosierdzia w stosunku do rodziny jaką reprezentuje „opcja” papieża Franciszka.
Franciszek jest świadom tego, że w Kościele jest wiele norm i argumentów ratujących ludzi przed seksem przeżywanym w oderwaniu od miłości i odpowiedzialności za drugą osobę, lecz jest również świadom, że niewiele uszu jest dziś skłonnych wsłuchiwać się w nie. Propozycje Kościoła coraz bardziej odbijają się o mur obojętności współczesnych społeczeństw, bardziej skłonnych do kierowania zachętą sformułowaną niegdyś przez filozofa Friedricha Nietzschego : „Zaklinam was bracia pozostańcie wierni ziemi i nie wierzcie tym, co wam o nadziemskich mówią nadziejach! Truciciele to są, wredni czy nieświadomi!” Toczy się batalia między tymi, którzy sami zamierzają zbudować sobie tutaj raj na ziemi, a tymi, którzy ośmielają się spoglądać z nadzieją w niebo.
To co mnie zaniepokoiło to to, że papież Franciszek pośrednio otworzył drzwi do dyskusji i w jakiś sposób „odrzucając” wielowiekową doktrynę Kościoła na temat sakramentu małżeństwa przestawił na tory tak zwanej „praxis duszpasterskiej”. Według mnie, skromnego i wiernego lecz grzesznego katolika sztuka duszpasterzowania wymaga dwóch rzeczy : ukazywanie najpełniejszego chrześcijańskiego przesłania bez ogródek i kompromisów oraz cierpliwego zanurzania się w ludzką połowiczność.
W sposobie zaś myślenia Franciszka akcent spoczywa nie tyle na nauczaniu dogmatycznym, Katechizmie, ile raczej na odkrywaniu głębi sakramentów. Chce pomóc rozwiedzionym w dostępie do łatwiejszego dostępu do komunii świętej. Moim zdaniem (studiowałem kiedyś relacje między Eucharystią i sakramentem małżeństwa) pomoc, jakiej chce się udzielić rozwiedzionym i w ponownych związkach, jest ściśle ograniczona. Ta granica jest wyznaczona przez prawdę o sakramentach Kościoła. Praktyka duszpasterska (o którą tak bardzo chodzi papieżowi Franciszkowi) w Kościele musi ściśle przylegać do jego nauczania. I nie może wprowadzać w działalność duszpasterskiej zmian, które zanegowałyby treść tego nauczania.
Duch światowości usiłuje przeszkodzić Kościołowi, by był profetyczny. Powiada się, że jeśli nie będziemy słuchać świata, to świat przestanie nas słuchać. Ale Kościół nie powinien abdykować ze swej misji proroczej. Społeczeństwa, będące w fazie zmierzchu, chcą służyć za model narzucony z góry całemu światu. Moim zdaniem jest to „forma dyktatury” w Kościele. Dopuszczanie rozwiedzionych do komunii pociąga za sobą konieczność zmiany całej doktryny Kościoła.
Studiując „Amoris lactia”, mogę powiedzieć z przekonaniem, że nie zmieniła ona kościelnego nauczania. Ale mogę też powiedzieć, że nie zmieniła niczego, zmieniła wszystko! Niepokoić mogą pojawiające się zalążki, zakamuflowanej schizmy wewnątrz Kościoła: po jednej Magisterium i doktryna dzięki którym zostaje zagwarantowana ciągłość katolickiego nauczania, po drugiej stronie zaś diecezje, parafie i środowiska, w których od dawna już tliły się liberalne apetyty na Kościół z „ludzką twarzą”. Niebezpieczeństwo wyrażone powyższym stwierdzeniem, że adhortacja, nie zmieniając niczego, zmienia wszystko, polega na tym, iż to, co dotąd było kontrolowane i blokowane jednoznaczną literą wykładni katolickiej doktryny, dziś może zostać uroczyście wpuszczone na katolickie salony.
Franciszek pragnie przygarnąć do Kościoła wszystkich. W tym celu przyznaje pierwszeństwo działania wychodzenia do zranionego i zagubionego człowieka. Dla niego doktryna nie jest czynnikiem centralnym. Wierzy, że wszystko w Kościele odrodzi się dzięki bezpośredniemu zaangażowaniu się w „miłość pasterską” i „wyobraźnię miłosierdzia”. Teologowie zaś i pasterze o liberalnym (niekiedy skrajnie) i sekularystycznym nastawieniu wykorzystują tę sytuację, powiększając wyłom w kościelnej praktyce i jednocześnie odsyłając katolicką doktrynę na boczny tor. Rodzina i ludzka seksualność wydają się miejscem konfliktu, w którym stawką jest przyszłość Kościoła.